Dzisiaj nie będzie o podróżach, będzie za to bardziej osobiście. Wszystko za sprawą kilku sekund i niefortunnego upadku, który na kilka następnych tygodni uziemił mnie w domu z prawą ręką w gipsie.

Jak to się stało?

Po kontuzji nadgarstka, która na 1,5 miesiąca wyłączyła mnie z treningów, w końcu wróciłam na pole dance. Niestety, to był mój pierwszy i zarazem ostatni trening na najbliższy czas. Przy ostatniej z figur spadłam z rurki niefortunnie podpierając się prawą ręką, słysząc łamiące się kości. Okropny ból nie pozostawiał wątpliwości i chwilę później znalazłam się na pogotowiu. Jedna chwila, 6 tygodni z ręką w gipsie i los zadrwił z moich planów.

Po co o tym piszę?

Nie po to, żeby się wyżalić. Po to, żeby powiedzieć Wam, że nie doceniałam do tej pory wielu rzeczy. Nie raz mówimy o łapaniu chwil i cieszeniu się nimi – stąd też wzięła się nazwa bloga. Umiałam delektować się pyszną kolacją na mieście i tą przygotowaną przez Piotrka, cieszyłam się z kawy z przyjaciółką, wyjścia do teatru, pachnącym ciastem w domu, dobrą książką, weekendem z rodzicami i dziadkami, każdą bliską i daleką podróżą.

Nie doceniałam jednak innych, dużo prostszych rzeczy. Tego, że mogę zjeść prawą ręką, zagnieść ciasto, ugotować obiad, sama pokroić chleb, włożyć swoje ulubione ubrania. Tego, że mogę ćwiczyć na rurce, na siłowni, tańczyć wymarzony jazz, biegać w parku, chodzić po górach. Tego, że mogę buszować w lumpeksach i tego, że mogę spać w każdej pozycji jaką sobie wymyślę… Ze zwyczajnie mogę, jeśli tylko chcę – bo teraz choć chcę to nie mogę.

Nie koniec świata

A to wszystko stało się (o ironio!) w czasie, kiedy ku przekorze czytałam książkę „Szczęście dla pesymistów” pożyczoną od koleżanki z pracy – sympatycznej 100% pesymistki 😉 I w tej właśnie książce pisano m. in. o tym, żeby oswoić się z najgorszym z możliwych scenariuszy i założyć, że wszystko co mamy możemy stracić. Bo kiedy już sobie to wyobrazimy i oswoimy się z tą myślą okaże się, że to nie koniec świata. Mój mózg i moje postrzeganie świata nieustannie kłóciło się z tym, co czytałam w tej książce, choć pewne elementy były wspólne z tymi głoszonymi przez optymistów – jedynie trochę inaczej wytłumaczone. Nie mniej jednak takiego scenariusza sobie nie wyobraziłam 😉

Liczę jednak na to, że to faktycznie nie koniec świata a ja szybko wrócę do treningów i swojego życia, tym razem bardziej świadoma 🙂 I w końcu uporam się z tą nieszczęsną figurą, bo ten wypadek uświadomił mi, że chociaż przede mną jeszcze nadal dużo pracy, to kocham ten sport całym serduchem ! 🙂

Wam natomiast życzę dobrego dnia i jeszcze większego, świadomego celebrowania każdej chwili w Waszym życiu. Let’s slow down! 😉

 

4 odpowiedzi

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *